EN: Blistering heat. 40°C in the shade, everyday. The eyes quickly get used to the ubiquitous yellow and red color and then experience some kind of shock when seeing greenery after returning to Poland. I imagined Jordan as a rather sand-rock country, but flat - it surprised me with mountains and hills.
Renting two cars was a great idea - we could stay where we want and choose the route we want, even if it meant a route through mountain serpentines in a completely remote area. We tried to stay as close as possible to the locals and as far as possible from tourists. We chose small hostels and Airbnb. It was worth it - sometimes we were the only tourists in the town. The Jordans were extremely nice, even though our female part of the team sometimes felt uncomfortable, as we couldn't shake of the continous stares.
We visited Petra walking hand in hand with other tourists, but then we spent two nights in the town of those who work in Petra as tour guides and traders. We wandered around at Amman at night - surprised that there were traffic jams even at 11pm. We listened to the singing and prayers , when hungry Muslims sit down to iftar, the first meal after sunset in the Ramadan period. We rested from the heat in the Wadi Mujib canyon, fighting the current of the river flowing there. The way Jordanians treat animals and how tourist give them permision to to that broke our hearts. We talked all night under the sky full of stars with Zedan, the Bedouin, who was was our host in the desert. We watched another culture sometimes smiling and sometimes and sometimes shaking our head with disapproval.
I took most of the pictures with the Fujifilm GFX 50R camera.
PL: Upał - codziennie 40°C w cieniu. Wzrok szybko przyzwyczaja się do wszechobecnego żółtego i czerwonego koloru, doznając pewnego rodzaju szoku na widok zieleni po powrocie do Polski. Wyobrażałam sobie Jordanię jako kraj raczej piaszczysto-skalny, ale płaski, a ta miło zaskoczyła mnie górami i wzniesieniami. Wypożyczenie dwóch samochodów było świetnym pomysłem - mogliśmy zatrzymać się gdzie chcemy i wybrać taką trasę, jaką tylko chcemy, nawet jeśli oznaczała drogę przez górskie serpentyny na odludziu. Staraliśmy się mieszkać tak, by być jak najbliżej miejscowych, a jak najdalej od turystów. Wybieraliśmy małe hostele i Airbnb. Było warto - zdarzało się, że byliśmy jedynymi turystami w miasteczku. Jordańczycy byli przemili, choć nasza żeńska część ekipy czuła się czasem nieswojo, nie mogąc uciec od spojrzeń.
Zwiedziliśmy Petrę idąc ramię w ramię z innymi turystami, ale potem spędziliśmy dwie noce w miasteczku tych, który na co dzień w Petrze pracują jako przewodnicy i handlarze. Włóczyliśmy się nocą po Ammanie, dziwiąc się, że nawet o 23:00 są tam korki. Słuchaliśmy śpiewu rozlegającego się w całym mieście, gdy pod koniec dnia głodni muzułmanie zasiadają do iftar, czyli pierwszego posiłku po zachodzie słońca w okresie ramadanu. Odpoczywaliśmy od upału w kanionie Wadi Mujib, walcząc z nurtem płynącej tam rzeki. Serca nam się krajały na widok tego, jak Jordańczycy traktują zwierzęta i jak turyści dają im na to przyzwolenie. Rozmawialiśmy pod niebem pełnych gwiazd o sprawach ważnych i błahych z Zedanem, Beduinem, u którego nocowaliśmy na pustyni. Chłonęliśmy inną kulturę czasem uśmiechając się, a czasem kręcąc głową z braku zrozumienia.
Większość zdjęć zrobiłam aparatem Fujifilm GFX 50R, a wrażenia z fotografowania tym średnim formatem możecie przeczytać na Fotopolis.pl.